W wakacje czytałam z mamą książkę
pt. „Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa”.
I tam było ciekawe opowiadanie o
smoku o dziwnym imieniu Chrysophylax;
też o psie, który wytropił smoka i
gospodarzu, który go pokonał.
A co musiał oddać smok za swoje uwolnienie i jak doszło do jego pojmania,
tego można dowiedzieć się z książki.
FRAGMENT OPOWIADANIA:
„W owych czasach smoki były już
rzadkością na wyspie i od wielu lat nikt ich nie widział w królestwie Augustusa
Bonifaciusa. Wprawdzie nie brakowało zdradliwych moczarów i bezludnych gór na
zachodzie i północy, lecz szmat drogi dzielił je od ludzkich osiedli. Niegdyś
na tych terenach gnieździły się liczne smoki takiego czy innego rodzaju, urządzające
wyprawy w najdalsze okolice. W owych czasach Średnie Królestwo słynęło z odważnych
rycerzy: wiele smoków zginęło z ich rąk lub wróciło do swoich leży z poważnym
uszczerbkiem na zdrowiu, co skutecznie zniechęciło pozostałe gady do
zapuszczania się w tamte strony.
Zachował się jednak zwyczaj podawania
na królewski stół Smoczego Ogona podczas Bożego Narodzenia i co roku wybierano
rycerza, który miał obowiązek udać się na łowy. (…)
Jeden smok był tym wszystkim
głęboko poruszony. Nazywał się Chrysophylax Dives, pochodził bowiem ze
starożytnego i cesarskiego rodu, a na dodatek był bardzo bogaty. Był sprytny,
wścibski, chciwy, dobrze opancerzony, choć tchórzem podszyty. Brakowało mu
odwagi, lecz ani trochę nie bał się much czy innych owadów wszelkiego pokroju i
maści, a poza tym przymierał głodem.
Dlatego pewnego zimowego dnia,
mniej więcej tydzień przed świętami, Chrysophylax rozpostarł skrzydła i wzbił
się w przestworza…"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz