Strach padł na Kraków i okolice. Nieszczęście zakołatało do niejednych drzwi, smutek zagościł w wielu domostwach. Oto w pieczarze pod Wawelskim Wzgórzem zamieszkał potwór straszny, ogniem i dymem ziejący, do ogromnego jaszczura podobny, smokiem zwany. Nigdy nienasycony, rykiem potężnym, od którego wawelska skała drżała i ludzkie serca truchlały, pokarmu się domagał. Ludzie, chcąc własne życie ratować, swój dobytek pod smoczą jamę podrzucali. Smok pożerał krowy i woły, owce i barany i jeszcze potężniejszym głosem o jedzenie wołał. Wkrótce mało mu było krów i wołów, owiec i baranów i ofiar z ludzi żądać zaczął.
Dlatego strach
padł wielkim cieniem na Kraków i jego mieszkańcy coraz częściej prośby do króla
Kraka zanosili, by gród od potwora uwolnił. Przemyśliwał nad tym od dawna król
Krak, radził się kapłanów i wróżbitów, nagrodę sowitą za zgładzenie smoka
obiecywał, ale wszystko nadaremnie. Smok dalej siał trwogę i zbierał krwawe
żniwo. Owszem, zjawiali się śmiałkowie, nagrodą skuszeni i sławy żądni, ale ich
wyprawy pod smoczą jamę kończyły się ucieczką, a niekiedy też śmierć tam
spotykali. Nawet sam Krak zmierzył się trzykrotnie ze smokiem, ale i on musiał
potworowi pola ustąpić. Zdawało się, że żadna ludzka siła bestii nie zmoże i
gród wieczny haracz składać jej będzie. Jednakże pewnego dnia stanął przed
obliczem króla Skuba, krakowski szewc. Pokłonił się kornie i powiedział:
– Wybacz, królu,
mą zuchwałość, ale chciałbym i ja walki ze smokiem spróbować, nie mieczem, a
podstępem.
Poruszył się Krak
na tronie, uważnie się Skubie przyjrzał, choć go znał, bo szewc na dworze bywał
– i spytał, cóż to za podstęp wymyślił.
– Smok to bestia
wielce żarłoczna wyjaśnił Skuba i tylko własna żarłoczność może go zgubić.
Umyśliłem więc sobie, że skórę barana, albo wołu trzeba zdobyć, siarką i smołą
ją napełnić, na powrót zaszyć, tak by żywe zwierzę przypominała, i pod smoczą
jamę podrzucić. Smok się złakomi, barana albo wołu połknie, a wtedy żywy ogień
zacznie mu trzewia palić.
Zdumiała Kraka
mądrość i przebiegłość szewca, pochwalił pomysł i polecił wnet do dzieła
przystąpić.
Zabrał się przeto
Skuba do pracy. Postarał się o baranią skórę, siarką i smołą ją wypełnił i pod
smoczą jamę zaniósł. Rankiem wygłodniały smok z jamy wypełzł, smakowitego
barana ujrzał i rzuciwszy się na niego żarłocznie połknął.
Niedługo jednak cieszył
się sytością, bo oto ogień straszny począł mu wnętrzności trawić. Aby ten żar
wewnętrzny ugasić, podczołgał się smok na brzeg Wisły i zachłannie zaczął pić wiślaną
wodę. Pił i pęczniał coraz bardziej, ogromniał, aż wreszcie pękł z wielkim
hukiem, uwalniając Kraków od strachu.
Radość wielka
zapanowała na wieść o tym zdarzeniu. Krak zaś ucztę wystawną z tej okazji
wydał, mięsa i miodu nikomu nie żałował, a Skubę szewcem osobistym mianował.
Do dziś po smoku
pozostała tylko ta opowieść i Smocza Jama na Wawelskim Wzgórzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz